Maj 2002

Kościół Św. Wawrzyńca to najstarszy zabytek Luzina. Jego historia sięga przynajmniej XIII wieku. Wiemy to z zapisków norbertanów, z roku 1245, w których po raz pierwszy wspomniano o parafii Luzino. Pół tysiąclecia później ksiądz Mateusz Rzepczyński w miejsce zniszczonego pożarem drewnianego kościoła wybudował nowy z kamienia i cegieł. Przez stulecia kościół wielokrotnie przebudowywano i remontowano. Do dzisiaj zachowały się cenne zabytki, jak choćby XVIII- wieczna chrzcielnica z cynową misą, krucyfiks procesyjny z XVII w., świecznik z ok. 1600 r., czy czternaście obrazów stacji drogi krzyżowej. Gdy wchodzę do kościoła, przyglądam się płaskorzeźbom ponad bocznymi ołtarzami. Wykonano je w latach 70. XX wieku przez artystę rzeźbiarza i malarza Edmunda Szyftera. Z prawej strony płaskorzeźba stłoczonych więźniów w pasiakach, z rękami wzniesionymi w błagalnych gestach do Matki Boskiej, poniżej napis ”Ewakuacja Stutthofu – Luzino 1945”, przypominają o wydarzeniach sprzed niemal 60 lat. W tym kościele z 3 na 4 lutego nocowała VI kolumna więźniów z Obozu Koncentracyjnego Stutthof. W tej grupie był Tadeusz Rydzewski, który szczęśliwie uciekł z marszu. W 2001 roku pisał do mnie tak:

„12.05.2001 roku, Pszczyna

Ja, Tadeusz Rydzewski, urodzony 08.03.1925 roku w Łomży, żołnierz AK ps. Czupurny, więzień Gestapo w Łomży i więzień KL Stuttthof, numer obozowy 27164, uczestnik Marszu Śmierci zwracam się z wielkim szacunkiem i podziękowaniem do narodu na Kaszubach, który udzielił mi pomocy w 1945 roku… 

…Mam 76 lat, chcę podzielić się swoją osobistą historią. Mój blok nr 12 wyruszył ze Stutthofu o godz. 13.00. Dokąd maszerujemy – nikt nic nie wie. Idziemy przed siebie, tam gdzie pędzą, na zachód… przez wertepy i pola, bo wszystkie szosy są zajęte przez wojsko i uciekinierów z byłych Prus Wschodnich. Idziemy bez jedzenia, a za wodę służy śnieg. Podczas marszu nocujemy gdzie popadnie- w chłopskich zabudowaniach, stodołach i podwórzach, liczą nas, nikt nie może uciec…Obsada dozorująca bardzo liczna. Składa się z żandarmów i różnej zbieraniny SS. I tak dniem za dniem szliśmy coraz bardziej topniejącą grupą. Po 8 dniach doszliśmy do Luzina. Zagnano nas do kościoła katolickiego. Jak tylko wtłoczyliśmy się do środka, drzwi natychmiast zaryglowano. Trzymałem się blisko mojego przyjaciela Jurka Zawistowskiego. Spojrzeliśmy na siebie i każdy wiedział bez słów, że trzeba uciekać. Jedynym wyjściem było dostać się jakoś do okien. Poprosiliśmy współwięźniów o pomoc w ustawieniu kilku ławek, jedna na drugiej. Inni pilnowali strażnika. Na znak, że jesteśmy poza zasięgiem wzroku strażnika wyskoczyliśmy przez okno. Na szczęście śnieg, który w tych dniach padał gęsto zamortyzował upadek. Szybko pobiegliśmy do pobliskiego lasu. Rano dotarliśmy cudem do jakiejś stodoły, gdzie zakopaliśmy się w snopkach słomy. W garści młócimy kłosy i żujemy, bo głód przeogromny. Wieczorem wychodzimy na żebry. Tam, gdzie dom jest uboższy i wiszą obrazy Świętych zostajemy nakarmieni. Żyjemy…I tak wędrowaliśmy po stodołach, oborach i stajniach przez 3 miesiące. W połowie kwietnia wracamy do domów przez totalnie zniszczoną Warszawę i dalej do Łomży… [T. Rydzewski, Wspomnienia]

…Na tym kończę tych parę słów mego przeżycia i zasyłam wszystkim ludziom najserdeczniejsze pozdrowienia, za okazałą pomoc w mojej niedoli i życie, które tutaj w Luzinie odzyskałem”.

To nie jedyna historia, która miała szczęśliwe zakończenie. W Kościele po prawej stronie od wejścia, pod chórem na ścianie wisi tablica „Votum wdzięczności” która została poświęcona w 2002 roku, ufundowali ją ocaleni więźniowie. Odnajdziemy na niej nazwiska czterech innych więźniów, którym udało się uciec i bezpiecznie ukryć. Na tablicy umieszczono też informacje o miejscu ich ukrycia. By dowiedzieć się więcej warto odwiedzić to miejsce…