22 Czerwca 2005 r. uroczystość odsłonięcie pomnika na Placu Św. Józefa
ODSŁUCHAJ:
Obelisk upamiętnia pobyt więźniów KL Stutthof w Luzinie. Zajął miejsce starej tablicy. Odsłonięcie pomnika przywołało wspomnienia. Niektóre trudne… Po tylu latach widzę wyraźnie twarze więźniów. Więźniów zawleczonych do kościoła katolickiego, do kościoła ewangelickiego- dzisiaj jest tam biblioteka gminna, na Salę u Wittbrodta, do szkoły, wszędzie gdzie się dało, nawet w budynkach gospodarczych dawnego majątku Żelewskich, którym od 1940 roku do końca wojny zarządzał Treuhander Jakub Bamberger. Większość więźniów ubrana była w więzienne łachmany- spodnie i kurtki uszyte z materiału w pasy, mówiono na nie pasiaki, z winklem „P” i numerem obozowym na piersi, kto miał więcej szczęścia dostawał koc, na nogach klumpy, takie drewniaki obite skórą, na głowie okrągła furażerka… [S.Fikus, Z zeznań świadków…]
Jest też inne wspomnienie. Szczęśliwe. Kilka dni po przejściu kobiecej kolumny, mama opowiadała mi historię pani Heleny Miotk, więźniarki i uczestniczki marszu Śmierci. Pani Helena opowiadała, że perspektywa dalszego marszu była dla niej straszna. Po dającym niewiele wytchnienia noclegu w stodole u Bambergera, gnali ją i inne więźniarki w kierunku Kościoła katolickiego, a potem dalej w kierunku Kębłowa. Wiedziała, że musi coś zrobić. Zwłaszcza, że była w swoich rodzinnych stronach. Wiedziała, że lepszego momentu na ucieczkę nie będzie. Tutaj przy Św. Józefie stał niegdyś domek, w którym mieszkała pani Pielowska. Jej męża zamordo w Piaśnicy. Drzwi domu były otwarte. Wykorzystując chwilowe zamieszanie pani Helena wskoczyła miedzy stojący tłum, a potem do tego domku. Właścicielka ukryła ją. Marsz przeszedł, a pani Helena była wolna… [M. Wejer, „Stutthof idzie!”]