Marsz Śmierci, styczeń/luty 1945

     Ewakuacja więźniów z KL Stutthof rozpoczęła się 25 stycznia 1945 r. Jej plan zaczęto przygotowywać jesienią 1944 r. i wpisano go w akcję o kryptonimie „Fall Eva” (obejmowała ona ewakuację Okręgu Rzeszy Gdańsk – Prusy Zachodnie). Ewakuacja zakładała likwidację znajdujących się w pobliżu podobozów i sprowadzenia więźniów do obozu głównego oraz załadunek i wysyłkę mienia obozowego.


Aby zatrzeć ślady zbrodni, miano zniszczyć dokumentację obozową.

     25 stycznia 1945 r. o godz. 6.00 rozpoczęto wyprowadzanie więźniów z obozu. Według rozkazu wydanego przez komendanta ewakuacją mieli być objęci wszyscy więźniowie, z wyjątkiem niezdolnych do marszu oraz tych, którzy byli niezbędni do likwidacji obozu. Trasę ewakuacji wyznaczały miejscowości: Mikoszewo, Cedry Wielkie, Pruszcz Gdański, Straszyn, Kolbudy, Łapino, Niestępowo, Żukowo, Przodkowo, Pomieczyno, Luzino, Godętowo, Lębork. Przewidywany czas ewakuacji określono na 7 dni. Liczebność kolumn marszowych określono na tysiąc osób. Ich eskortę mieli stanowić uzbrojeni esesmani i szkolone psy. Pierwszego dnia z obozu wyruszyło 7 kolumn. (Więźniowie pokonali 25–35 km). Ostatnie dwie kolumny wyruszyły z obozu 26 stycznia 1945 r. Łączna liczba więźniów, którzy poszli w marszach ewakuacyjnych, wynosiła około 11,5 tys. osób .

     Szybko okazało się, że nie można zrealizować założeń organizacyjnych akcji ewakuacyjnej. Zbyt długo trwało formowanie kolumn, które wychodziły z opóźnieniem. Trud marszu potęgowały opady śniegu, temperatura spadająca nawet do minus 20ºC i niedrożność niektórych tras z powodu ewakuowania niemieckiej ludności cywilnej oraz oddziałów Wehrmachtu.


     Długie postoje, konieczność prowadzenia więźniów innymi drogami pociągały za sobą dodatkowy wysiłek u bardzo już wyczerpanych ludzi. W dniu wymarszu przydzielono więźniom niewielką ilość koców, odzieży i prowiantu, na który składało się około 0,5 kg chleba, 10 dag margaryny i kawałek topionego sera. Były więzień Wacław Mitura wspominał: „Ewakuacja obozu Stutthof to najstraszniejszy dramat. Rozdano nam prowiant na drogę […]. Niektórzy mocno wygłodniali zjedli to od razu […]. Co pewien określony czas otwierają się bramy obozu, przez które w dobrym nastroju poszczególne kolumny opuszczają to miejsce. Rozpoczyna się upiorny „marsz śmierci”. Jedni wychodzą na spotkanie z wolnością, drudzy idą wprost w objęcia śmierci […]. Było już południe, kiedy przyszła kolej na kolumnę, w której się znajdowałem […] Mróz dochodził do piętnastu stopni, a pola i drogi pokryte były grubą warstwą śniegu. Zanosiło się na bardzo trudną i mozolną drogę. Miejsca noclegowe dla więźniów wybierano przypadkowo. Jak mówił Mitura: Pierwszy nocleg przypadł nam w oborze na gnoju, bo w stodole nie wszyscy mogli się pomieścić”(J. Grabowska, Marsz…, s.15–18; W. Mitura, Za drutami…, s. 156).

     Trasę tzw. marszu śmierci wyznaczały miejscowości leżące na obszarze byłego Wolnego Miasta Gdańska, przedwojennych Niemiec oraz ziem II Rzeczpospolitej zamieszkałych przez ludność niemiecką i Kaszubów. Na tym obszarze Polaków i Niemców cechowało skrajnie odmienne nastawienie do więźniów. Nie mogli oni liczyć na pomoc ze strony ludności niemieckiej, która zachowywała się wobec nich wrogo lub obojętnie. Przypadki okazywania więźniom wsparcia były nieliczne. Niemały wpływ na to miała rozpowszechniana wiadomość, że z KL Stutthof prowadzeni są bandyci i wrogowie Niemiec. Zupełnie inaczej zachowywała się ludność polska. Balys Sruoga, jeden z uczestników marszu śmierci, wspominał: „Gdziekolwiek spotykaliśmy się z Polakami, zawsze odczuwaliśmy ich pomoc i sympatię” (B.Sruoga, Las…, s. 251).

     Wielu mieszkańców wypatrywało wśród więźniów swoich krewnych, których zesłano do obozu, wielu wypytywało o los bliskich. Soszana Rabinowicz, wówczas 13-letnia więźniarka, pamięta, że ludzie gromadzili się wzdłuż trasy, stojąc godzinami na zimnie i śniegu, czekając. Przybywali z odległych wsi i stali milcząc pomimo krzyków i połajanek uzbrojonych żołnierzy z konwoju (S. Rabinowicz, Przeżyłam…, s. 189. Wacław Mitura dodaje: Kobiety wynosiły chleb w koszykach, gorącą kawę w wiadrach lub kanach i inne wiktuały. Lecz eskortujący SS mani nie zezwalali, by nam to podano. Ludności cywilnej nie wolno było nawet zbliżać się do nas (W. Mitura, Za drutami…, s. 158).

     Przez miejscowość Pomieczono, leżącą na trasie ewakuacji w odległości około 90 km od KL Stutthof, w ciągu kilku dni przeszły wszystkie kolumny marszowe. Niektóre zatrzymano na nocleg w tutejszym kościele (pw. św. Józefa) i zabudowaniach gospodarczych we wsi. Dobrze pamiętał to Wacław Mitura: Po kilkugodzinnym marszu doszliśmy do miejscowości Pomieczyno, gdzie niebawem zastał nas wieczór. Tu dla odmiany zamknięto nas w kościele. Wieść, że Stutthof jest w kościele, lotem błyskawicy obiegła wieś. […] W kościele było bardzo zimno, mróz dochodził do kilkunastu stopni. Zziębnięci głodni i wymęczeni zajęliśmy miejsca w ławkach, gdzie drzemiąc siedzieliśmy całą noc…

     Kolejnego dnia rano zarządzono wymarsz w drogę. Po otwarciu drzwi kościoła więźniowie ujrzeli rzędy kobiet i dzieci z wiadrami zupy, kanami kawy i koszami nakrojonego chleba. Wygłodniali więźniowie tłumnie ruszyli w ich kierunku. Każdy chciał coś otrzymać. W wyniku zamieszania nastąpiła brutalna interwencja eskorty. Doszło do strzelaniny, podczas której zabito kilku więźniów. Dopiero widok martwych ciał sprawił, że więźniowie cofnęli się, a esesmani zamknęli kościół. Kobiety nie odeszły. Rozpoczęły pertraktacje z eskortą. Po chwili z kościoła zaczęto wypuszczać po kilku więźniów, którym dawano jedzenie.

     W Pomieczynie wielu z więźniów zdołało zbiec, zwłaszcza miejscowych, którzy znając teren, wiedzieli, gdzie mogą szukać schronienia. W ucieczkach pomagały kobiety: Moja teściowa była małą kobietą, ale lubiła się grubo ubierać, nosiła też dużą chustę i pod tą chustą wyprowadziła dwóch stutthofowych na wolność. Żydówkę z Warszawy i pewnego młodego chłopca. Zarzuciła na tego chłopca swoją chustę […] dała mu do ręki garnek, żeby wyglądał jak miejscowy i odprowadziła do wozu, na którym czekał jej syn, a on wywiózł go za Pomieczyno – wspominała Waleska Konkol („Stutthof jidze”, s.51-55.).

     Podobnie uczyniła Agnieszka Portykus, inna mieszkanka Pomieczyna. Więźniów ukryła w domu do czasu, aż bezpiecznie mogli go opuścić. Z kolei siostra Czesława Meringa rzuciła kulkami śniegu w stronę dwójki więźniów idących na końcu kolumny. Dała im znak, by się cofali i gdy byli już dość daleko, wyprowadziła ich przez pola i ukryła w swoim gospodarstwie, gdzie pozostali kilka dni. Dostali jedzenie i cywilne ubranie. Podobnej pomocy udzielali więźniom inni gospodarze: Kwidzyńscy, Frankowscy, Trzebiatowscy, Bachowie… Narodowość więźniów nie miała znaczenia.

     Udzielanie pomocy wymagało ofiarności. Skromne przydziały na podstawowe produkty żywnościowe powodowały, że ludziom żyło się biednie, mimo niedostatku wielu dzieliło się tym, co posiadali. 8-letni wówczas Jan Widrowski zapamiętał, że gdy tylko jego rodzice dowiedzieli się o nocujących w kościele więźniach, przez całą noc gotowali grochówkę, którą potem nalali w duże bańki i pojechali pod kościół. Kobiety piekły chleb, którego kawałki podrzucały więźniom na drodze.

     Gdy przez Pomieczyno przeszła ostatnia kolumna więźniów, w pobliżu kościoła pozostał stos ciał. Marsz Śmierci to było coś takiego, że człowiek, który tego nie widział, nie jest sobie w stanie tego wyobrazić, jak bardzo człowiek potrafi poniżyć człowieka. Pamiętam zwłaszcza takiego chłopczyka, miał nie więcej niż 15 lat. Też tam leżał. Zginął, bo już nie miał siły iść dalej – wspominała Urszula, córka Franciszka Pipki.
Po opuszczeniu Pomieczyna więźniów skierowano na północny zachód. W Łebnie nastąpiło rozdzielenie kolumn więźniarskich. Drogi dalszego marszu wyznaczyły obozy, do których mieli dotrzeć więźniowie: byłe obozy Służby Pracy – Reichsarbeitsdienst (RAD), które znajdowały się w miejscowościach: Gęś, Krępa Kaszubska, Nawcz, Łówcz, Gniewino, Toliszczek i Tawęcino.

     Przez Luzino, oddalone od Łebna o 15 km, przeszły trzy kolumny więźniów. Skierowano je do obozów w Rybnie, Toliszczku i Gniewinie. W dwóch kolumnach (VII i IX), które dotarły do Luzina, znajdowały się więźniarki, a w jednej mężczyźni (VI). Pierwsi więźniowie pojawili się koło południa w sobotę, 3 lutego 1945 r.
Błyskawicznie rozeszła się wieść o przybyciu do Luzina więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof. Mieszkańcy zaskoczeni byli widokiem ludzi widm, niedożywionych, wyczerpanych, okaleczonych, zawszonych i półnagich. Widok ten dla wielu mieszkańców był wstrząsem.

     Luzinianie kierowani współczuciem spontanicznie organizowali pomoc. Zbierali żywność i przygotowywali po ponad 1000 litrów zupy, dla trzech kolumn (jednej mężczyzn, a dwóch kobiecych). Posiłek zanoszono później w kotłach do miejsc, w których nocowali więźniowie (kościół katolicki, ewangelicki, stodoła przy dworze Zelewskich, budynek starej szkoły, sala widowiskowa Wittbrodta – obecnie dom rodziny Semak).

Nocleg mieli mieć w dwóch kościołach: katolickim (pw. św. Wawrzyńca) i ewangelickim – obecnie Gminna Biblioteka Publiczna w Luzinie im. Leona Roppla oraz w miejscowej karczmie i w szkole.
Mieszkańcy Luzina szybko zorientowali się, że z obozu prowadzeni są nie zbrodniarze, jak głosiła niemiecka propaganda, lecz zwykli ludzie, pośród których dostrzegali krewnych i znajomych. Pomoc przybrała zorganizowaną formę, co było efektem cichego przyzwolenia władz gminy i żandarmerii. Jej organizacją zajął się sołtys Antoni Bizewski. Mieszkańcy Luzina i okolic zwozili furmankami mięso, groch, kapustę, mąkę, mięso i w dawnej rzeźni oraz na podwórkach gospodarzy piekli chleb i gotowali grochówkę dla więźniów. Jedzenie przygotowywano popołudniem i nocą, by rano nakarmić więźniów przed wymarszem. Więźniowie prosili o przekazywanie wiadomości do bliskich. Na małych karteczkach zapisywali adresy, które potem mieszkańcy Luzina zawozili pod wskazane miejsca.
Do kościoła przemycono też linę, aby umożliwić więźniom ucieczkę przez okna.
Ofiarną pomoc okazała pani Reszke, która codziennie nosiła im chleb i ziemniaki.
Kolumny ewakuowanych kobiet pojawiły się w Luzinie w niedzielę, 4 lutego: Już od kilometra było słychać jak one idą, tak płakały (…). Niektóre się modliły. To był jeden wielki jęk. Szły pomału wlekły się noga za nogą. W kolumnie szło z pięćset, może sześćset kobiet i starszych i takich młodziutkich, piętnasto – szesnastoletnich („Stutthof jidze”, s. 93–94; zob. też Zeznania świadków…, s. 33.)– wspominali Jan i Stanisław Lidzbarscy.

     Po opuszczeniu Luzina kolumna więźniów dotarła do odległego o około 16 km Rybna. Kobiety pomaszerowały dalej. Umieszczono je w obozach w Gniewinie i Toliszczku. Najsłabszych więźniów dowożono za kolumną zorganizowanymi we wsi furmankami i saniami. To właśnie ci gospodarze, transportując chorych i osłabionych do Rybna, przewieźli wiadomość o tym, gdzie przetrzymuje się więźniów. Obozy ewakuacyjne nie były przystosowane do zakwaterowania tak dużej liczby osób. Więźniowie docierali tam po 11–12 dniach marszu. Pokonali w tym czasie od 120 do 170 km. Umieszczono ich w pustych drewnianych barakach. Wszędzie panował brud, mnożyły się wszy. Brakowało wody pitnej i żywności. Ludzie umierali z powodu głodu, biegunki, chorób. Dodatkową udręką było zmuszanie ich do pracy. Zostali skierowani do robót fortyfikacyjnych. W wyniku ofensywy Armii Czerwonej, na początku marca 1945 r., obozy ewakuacyjne znalazły się w bliskiej odległości od linii frontu. W efekcie podjęto decyzję o ponownej ewakuacji więźniów w kierunku Pucka i Gdyni, skąd prawdopodobnie zamierzano przetransportować ich drogą morską do III Rzeszy. Zamierzenia tego nie zrealizowano, ponieważ więźniowie zostali uwolnieni przez wojska sowieckie.
Kiedy mieszkańcy Luzina dowiedzieli się, że więźniów KL Stutthof umieszczono w Rybnie, pospieszyli im z pomocą.

Uczestnicy marszu śmierci nie zapomnieli o pomocy, którą otrzymali od mieszkańców. Swą wdzięczność wyrażali na różne sposoby – wysyłali listy, odwiedzali rodziny, które udzieliły im schronienia.
Krzysztof Dunin – Wąsowicz, w swojej książce napisał:
„Osobiście z największą wdzięcznością wspominam zwłaszcza wieś Luzino w powiecie wejherowskim, której mieszkańcy z wielką ofiarnością żywili kilka tysięcy więźniów, dając im, co mieli najlepszego, a przede wszystkim otwierając dla nas swoje gorące polskie serca…”

Lokalne miejsca pamięci związane z marszem śmierci:

Mogiła zbiorowa na cmentarzu – W mogile znajdują się zwłoki 12 mężczyzn, których imion i nazwisk nikt nie pamięta, ponieważ przed pochówkiem nie spisano ich numerów obozowych. Z relacji Antoniego Rybakowskiego wiadomo, że zostali pochowani nadzy, a ich szeroko otwarte oczy zakryto własnymi koszulami. Pierwszy nagrobek, wraz z tablicą został usadowiony, przy płocie na starej części cmentarza, w 1965 roku przez Zarząd Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Luzinie, która była opiekunem tej mogiły. W 1974 roku grób przeniesiono do środkowej części cmentarza przy szosie wiodącej z Luzina do Wyszecina – Łebna (trasą marszu śmierci), pokryty był płytą betonową o wymiarach ok. 3×1, na niej pionowa płyta lastrykowa ok. 70×120 cm z wyrzeźbionym krzyżem Virtuti Militari i tarczą z napisem:

„TYM, KTÓRZY ZGINĘLI ZA OJCZYZNĘ 1939-1945″,

a pod nim jest kolejny napis:

„TU SPOCZYWA 12 WIĘŹNIÓW OBOZU KONCENTRACYJNEGO W SZTUTOWIE, KTÓRZY ZGINĘLI W 1945 ROKU PODCZAS MARSZU EWAKUACYJNEGO”.

     Obecny napis został odrestaurowany w 1999 roku ze środków przekazanych przez Wydział Spraw Obywatelskich Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku, którego dyrektorem był Jerzy Kiedrowski (odsłonięty 3 maja 1999 roku). Płytę wykonano z białego marmuru, pozostawiono na niej tarczę z poprzedniego nagrobka i uzupełniono czarną marmurową płytą z dwoma napisami:

„OJCZYZNA TO ZIEMIA I GROBY” „LUZINO PAMIĘTA (poniżej) MARSZ ŚMIERCI”.

Znajduje się na nim również krzyż z piaskowca z głową Jezusa Chrystusa w koronie cierniowej trzymającego w dłoniach różę i postawiono 12 lampionów.

Ulica Ofiar Stutthofu od Wyszecina do torów kolejowych w Luzinie. Tą drogą przeszły trzy kolumny więźniów. Pierwsza, kolumna VI, mężczyzn – w większości Polacy, druga, kolumna VII, kobiet (w większości Polki i Rosjanki, ale także Dunki, Niemki, Norweżki i Francuzki) i kolumna IX, również kobiet (Żydówki, Polki, Rosjanki). Wszystkie trzy kolumny wyruszyły z obozu 25. stycznia 1945 roku. Do Luzina, kolumna VI dotarła 2 lutego, a kolumny kobiet 3 lutego.

Płaskorzeźba w kościele p.w. Św. Wawrzyńca autorstwa Edmunda Szyftera, oddaje w realistyczny sposób sceny z obozu Oświęcim z więźniem – zakonnikiem o.o. Maksymilianem Maria Kolbe oraz scenę postoju grupy więźniów stutthowskich we wsi Luzino w czasie marszu śmierci w lutym 1945 roku. Postacią centralną jest Chrystus ukrzyżowany. Płaskorzeźbę ufundowali parafianie. Na płaskorzeźbie jest napis:
„Oświęcim – 1941″, poniżej:
„Roma 17.X. 1971” (data ogłoszenia błogosławionym M. Kolbe przez papieża Pawła VI),
po prawej napis:
„Ewakuacja Sztuthofu – Luzino 1945″ oraz podpis autora pędzlem:
„E. Szyfter”

Tablica votum wdzięczności, w kościele p.w. Św. Wawrzyńca, na niej napis:

VOTUM WDZIĘCZNOŚCI
byli więźniowie obozu koncentracyjnego Stutthoff uczestnicy
„Marszu śmierci”, którzy nocowali w tym kościele 2 lutego 1945 r. składają wyrazy wdzięczności ludności kaszubskiej za udzieloną pomoc wyczerpanym z głodu więźniom. patriota Ziemi Kaszubskiej Antoni Rybakowski, członek Gryfa Pomorskiego ukrywał 4 więźniów w gospodarstwie przy ul. Kościelnej 24. w tym miejscu w 1955 roku rodzina Rybakowskich i byli więźniowie postawili kapliczkę Matki Boskiej Królowej Pokoju jako votum wdzięczności za ocalenie życia więźniom KL Stutthoff

Fundatorzy – byli więźniowie KL Stutthoff Franciszek i Czesława Lipińscy – Henryk Dannemann –

Czesław Szostak nr. oboz. 17637 – 98902 nr. oboz. 17561 nr. oboz. 29400

Luzino 3 maja 2002 r.

Tablica na Szkole Podstawowej im. Lecha Bądkowskiego, odsłonięta 24 kwietnia 1965 roku. Na odsłonięciu byli obecni uczestnicy marszu: Ajna Bercelson nr obozowy 27550 (Dania), Krzysztof Dunin-Wąsowicz nr obozowy 36090 (Warszawa), oraz Mościpan (imię nieznane). Znajduje się na niej napis:

„Pamięci zmarłych i zamordowanych przez hitlerowców w styczniu – lutym 1945 na prowadzącej tędy drodze marszu ewakuacyjnego więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof w dowód wdzięczności mieszkańcom za okazaną więźniom pomoc i opiekę, tablicę tę w XX Rocznicę Wyzwolenia Pomorza Gdańskiego ufundowali ocaleni byli więźniowie obozu”.

Obelisk na Placu św. Józefa (odsłonięto w czerwcu z 2005r.) z napisem:

„Tu w lutym 1945 roku w miejscowym kościele hitlerowcy urządzili postój dla ewakuowanych więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof, podczas którego wielu zmarło z głodu i wyczerpania. Mieszkańcy Gminy Luzino”.

Poprzednio na tym placu znajdowała się tablica informacyjna wykonana z liter blaszanych na siatce posadowiona na rurkach o 3 metrowej wysokości z napisem:

„Tu w lutym 1945 roku w miejscowym kościele hitlerowcy urządzili postój dla ewakuowanych więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof, podczas którego wielu zmarło z głodu i wyczerpania. Powiatowy Obywatelski Komitet Ochrony Miejsc Walki i Męczeństwa. 24.04.1965 roku”.

Kapliczka przy ul. Kościelnej. Kapliczka została postawiona w rocznicę uratowania życia byłych więźniów politycznych KL Stutthof zbiegłych z marszu śmierci 9 lutego 1945 roku, Franciszka Lipińskiego, Henryka Dannomanna (nr obozowy 17638), Józefa Cegielskiego, Czesława Szestaka, ukrywających się w gospodarstwie Franciszka Rybakowskiego przez 5 tygodni. U Franciszka Rybakowskiego ukrywali się również wcześniej ścigani przez gestapo ks. Grucza, Józef Hejmowski, ks. Wydrowski. Na kapliczce widnieje napis:

„Franciszek Rybakowski nieustraszony Polak w tym domu ukrył i otoczył ojcowską opieką uciekinierów – Patriotów ze Stutthofu. Cześć Jego pamięci. Były więzień łomżanin 1958 rok”.

(źródło:E. Grot, Jeśli ludzie zamilkną głazy wołać będą. Marsz Śmierci więźniów KL Stutthof w upamiętnieniach na Ziemi Kaszubskiej, Gdynia 2003, s. 51–52.)

     Uroczyste upamiętnienie rocznicy Marszu Śmierci przez Luzino zorganizowane zostały po raz pierwszy z inicjatywy Gminnej Biblioteki Publicznej, która realizowała projekt pn. „Z pokolenia niech głos nasz idzie w pokolenie… – międzypokoleniowy kolaż kaszubskiej pamięci o Marszu Śmierci KL Stutthof”.

Zaproszono wówczas uczestnika marszu, 97-letniego Tadeusza Rydzewskiego, mieszkańca Pszczyny.
Szedł w marszu śmierci, który wyruszył z KL Stutthof 25 stycznia 1945 roku. Kolumna doszła do Luzina 3 lutego. W rocznicę tych wydarzeń w kościele pw. Świętego Wawrzyńca, z którego udało się 77 lat temu uciec 97-latkowi, odbyło się spotkanie w trakcie którego podzielił się z zebranymi swoimi wspomnieniami z tamtego czasu.

Opracowanie: Katarzyna Borchmann-Dejk

Gminna Biblioteka Publiczna im. Leona Roppla w Luzinie

Bibliografia:

  1. Grabowska J., Marsz Śmierci: ewakuacja piesza więźniów KL Stutthof i jego podobozów 25 stycznia-3 maja 1945, Gdańsk; Sztutowo: Muzeum Stutthof, 1992.
  2. Hrabar R., Tokarz Z., Wilczur J., Czas niewoli czas śmierci. Martyrologia dzieci polskich w okresie okupacji hitlerowskiej, Warszawa: Interpress, 1979.
  3. Okorski M., Filie obozu koncentracyjnego Stutthof w latach 1939-1945, Gdańsk: Wyd. Gdańskie, 2004.
  4. Kaszubowska D., Stutthof jidze. Marsz śmierci we wspomnieniach mieszkańców Pomieczyna i okolic, Pelplin: Bernardinum, 2017.
  5. Kłys A., Sprawiedliwi z Pomieczyna i Luzina. Pomoc więźniom obozu Stutthof. http://oipc.pl/pliki/CENA%20ODWAGI_Klys.pdf