W dawnych czasach, gdy nad Luzinem nie było jeszcze latarni, a drewniane domy kryto strzechą, ludzie żyli w rytmie przyrody – czasem łaskawej, a czasem groźnej.

Były takie lata, gdy nad wsią co rusz zbierały się ciemne chmury, a niebo przecinały błyskawice. Pioruny uderzały raz po raz, wywołując pożary i strach. Zdarzało się, że w ciągu jednego lata ogień trawił więcej niż jeden dom. A że piorunochronów wtedy jeszcze nie znano – ludzie szukali ratunku tam, gdzie mogli: w modlitwie i wspólnym działaniu.

Wtedy to, w pierwszej połowie XVIII wieku, gdy duszpasterzem w Luzinie był ksiądz proboszcz Rzepczyński – ten sam, który postawił nowy, murowany kościół parafialny – mieszkańcy postanowili działać.

Zebrali się i po długiej naradzie uznali, że trzeba otoczyć wieś ochroną nieba. Tak oto w siedmiu miejscach wokół Luzina zbudowano kapliczki, każdą z wiarą, że będzie duchową tarczą przeciwko burzom i ogniowi.

Po zakończeniu budowy odbyła się uroczysta procesja. Ksiądz poświęcił każdą z kapliczek, a mieszkańcy zawierzyli wioskę opiece Bożej.

I oto — wydarzyło się coś niezwykłego.
Od tamtej pory, przez ponad 200 lat, żaden dom mieszkalny w Luzinie nie spłonął od uderzenia pioruna.

Dziś, choć wiele się zmieniło, dwie z tych kapliczek wciąż stoją. Jedna przy ul. Długiej, druga na Placu Św. Józefa.